poniedziałek, 18 kwietnia 2011

Mon Balzac - Po prostu smacznie

Na śniadanie do restauracji Mon Balzac dostałyśmy się dopiero za drugim podejściem. Uparłyśmy się na to miejsce jak rzadko, bo wcześniejsze dwie wizyty wypadły bardzo zadowalająco i chciałyśmy sprawdzić również poranne menu. Z trudem wyczekałyśmy aż wskazówki zegara wskażą dziesiątą i pospieszyłyśmy na ulicę Piwną.

Przyganiać zawsze łatwiej jest niż chwalić, ale w tym przypadku najpierw będą wyrazy uznania. Do restauracji Mon Balzac zawsze mam ochotę pójść, bo jedna, najważniejsza rzecz pozostaje chwalebna: tam dają smacznie jeść. Po prostu. W dodatku obsługa miła, a ceny rozsądne. Nie mówię, że jest najtaniej, ale stosunek ceny do jakości jest bardzo zadowalający. Jeśli za wielką porcję wspaniałych krewetek królewskich płacę 39 złotych, to naprawdę nie ma co narzekać.

Tu dygresja: z przykrością stwierdzam, że im częściej jadam coś poza domem, tym bardziej jestem załamana poziomem gastronomii. A przecież naprawdę wcale nie żądam tak wiele, może tylko, żeby omlet nie był naleśnikiem, jajko sadzone miało płynne żółtko, a boczek nie był starszy ode mnie. W Mon Balzacu o takie rzeczy nie muszę się martwić. Mogę sobie powydziwiać na drobiazgi, ale pamiętam przy tym, że jest to jasny punkt na mapie gdańskich placówek żywieniowych (bo niektóre trudno nazwać restauracjami).

Wracając do śniadania. Zamówiłyśmy Crocque Monsieur i Crocque Madame i, kiedy już zachwyciłam się wspaniałym smakiem idealnie przypieczonego sera, dotarły do mnie zastrzeżenia Marty. Faktycznie, piramidka z czterech kromek sprawia, że w środku mamy nie tosty, ale zwykłą kanapkę. Generalnie nie mam nic przeciwko nowym wersjom klasycznych przepisów, a i ser był pyszny, ale zamysł kucharza wydaje mi się tu chybiony. Tost, z założenia, powinien być przypieczony.
Za to dodatek w postaci sałatki z warzyw był prosty, smaczny i ładnie równoważył cięższe tosty.

Makarony, bo też miałam przyjemność kosztować, bardzo dobre. Kaloryczne, to fakt, ale sos z gorgonzolą był aromatyczny i zdecydowany w smaku, a wersja z krewetkami także przypadła mi do gustu.

Próbowałam również tarty z gruszkami – i cóż tu więcej powiedzieć: polecam.

Ale prawdziwe peany należą się crème brûlée. Fakt, że nie jestem tu obiektywna (tak, jakbym kiedykolwiek była!), bo ten deser należy do moich ulubionych, ale sposób podania wyjątkowo mnie zachwycił. Na dnie pucharka znalazłam konfiturę z wiśni, a na górnej warstwie ciepłego, chrupkiego karmelu rozpływał się cytrynowy sorbet – nieprzekombinowane, a kwaskowate owoce idealnie przełamały słodycz delikatnej i kremowej masy. Po takim zwieńczeniu obiadu przychylniejszym okiem patrzę nawet na nazwy potraw w karcie, które brzmią następująco: „Crème brûlée – aksamitny krem waniliowy na wiśniowej konfiturze strzeżony przez cytrynowy sorbet”.
Jeśli bowiem chodzi o nazwy, to faktycznie kogoś poniosła fantazja. W karcie można przeczytać też o tarcie „w sałatkowym ogrodzie z marynowanych warzyw” albo „Brownie czyli iście czekoladowe ciasto pod kołderką z ciepłych malin i zazdrośnie zimnymi lodami waniliowymi”. Nie jestem miłośniczką takich popisów elokwencji, ale należy uczciwie dodać, że owe kwieciste frazy współgrają z wyglądem karty, przywołującym skojarzenia z szalonymi latami dwudziestymi. A jeśli ktoś szuka na stronach menu życiowych prawd, znajdzie je w postaci złotych myśli Honoriusza Balzaka.

Obsługa też wypada na plus, kelnerki i kelnerzy sprawiają rzadkie wrażenie osób przygotowanych do swojej pracy. Szczególne wyrazy uznania kieruję do pewnego przemiłego pana (którego imienia oczywiście nie znam i wątpię, żebym go rozpoznała, bo nie mam pamięci do twarzy) – dobry kelner również wpływa na przyjemną atmosferę, więc bardzo miło wspominam wieczór w Mon Balzacu spędzony z przyjaciółką.

A propos atmosfery, nastrojowy mrok sprawia, że to idealne miejsce na randkę dla nieśmiałych. Rano na szczęście jest jaśniej, można więc bez problemu zlokalizować półkę z książkami i stojak na gazety przy wejściu do restauracji. Miły szczegół.

Reasumując: niedługo znowu wybiorę się na obiad do Mon Balzaca.

Jeśli będzie wolny stolik – rezerwacja kosztuje 50 złotych, a chętnych nie brakuje.

Anka, 31.03.2011r.

Mon Balzac, Gdańsk, ul. Piwna 36/39

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz